„Kontrym” – Piotr Derewenda: widzowie docenili ten spektakl
– Dla mnie praca przy tym spektaklu była czymś niezwykłym. Przygotowania – dokumentacja, pisanie scenariusza – trwały grubo ponad 2 lata. Potem należało wymyślić jakiś niezwykły patent na realizację, by powstała rzecz z dużym rozmachem – mówi Piotr Derewenda, redaktor prowadzący spektaklu Teatru Telewizji „Kontrym”.
Marek Pruchniewski, autor spektaklu „Kontrym”, wskazał mi Pana jako inicjatora całego zamieszania…
– No cóż, zbrodniarz przyznaje się do winy. (śmiech) Podczas pracy nad innym spektaklem Teatru Telewizji poznałem panią, która opowiadała o niesamowitym człowieku, który był dowódcą jej oddziału w Powstaniu Warszawskim. Wcześniej o Bolesławie Kontrymie nic nie wiedziałem. Zaintrygowała mnie ta postać. Bo to był Cichociemny, niebędący młodym chłopcem, ale mający już 40 lat. To wzbudziło mój wielki szacunek. Dodajmy do tego pasję, z jaką wszyscy opowiadali o Kontrymie. To było niezwykłe i to skłoniło do rozpoczęcia poszukiwań. Trafiłem najpierw na książkę Witolda Paska, a potem rozmawiałem wiele razy z panem profesorem Andrzejem Paczkowskim. Ta postać stawała się coraz bardziej ciekawa, wielowymiarowa, niezwykła interesująca.
Choć wydaje się, że Kontrym wymyka się jakiejś jednoznacznej ocenie…
– Problem polegał na tym, że rodzina i ludzie, którzy zetknęli się z Bolesławem Kotrymem, zapamiętali tę historię inaczej. Dokumenty też niejednoznacznie wyświetlały tę postać. Dużą pomocą okazały się jednak spotkania z rodziną, wnukami Kontryma: panią Grażyną i panem Andrzejem. Patrząc na nich, na ich energię mogliśmy ja, reżyser i scenarzysta zobaczyć część tej energii, która miał w sobie sam Kontrym.
Czy oni jakoś kultywują pamięć swojego dziadka?
– Tak. Pani Grażyna jest bardzo aktywna – tworzy albumy, zbiera pamiątki. Stara się jak najbardziej podtrzymywać tę pamięć. Są oni bardzo dumni ze swojego dziadka.
Na początku sztuka miała być wyłącznie o Kontrymie, ale równie mocno zarysowana została postać Józefa Światły…
– Życiorys Bolesława Kontryma jest niezwykle bogaty. Trzeba było znaleźć jakiś pomysł narracyjny, żeby tę historię opowiedzieć. Te wszystkie wydarzenia, w których Kontrym uczestniczył, musieliśmy pokazać w 70 minut. Stąd pojawiła się pewna rama. Okazało się, że te dwa życiorysy są jakby lustrzanym odbiciem, bo Józef Światło z Polski ucieka, a Bolesław Kontrym do Polski wraca. Światło zdradza ojczyznę, Kontrym jest bohaterem. W ten sposób powstały dwie równoprawne postaci, które się spotykają w bardzo trudnych okolicznościach. Józef Światło też jest postacią wielowymiarową, zmuszoną do podjęcia bardzo trudnej decyzji.
Jak wygląda sprawa z dokumentacją procesu Kontryma?
– Tych materiałów za wiele nie było. Kontryma sądzono w tzw. procesie kiblowym, bo nie nadawał się on do użycia w procesie pokazowym. Natomiast mieliśmy bardzo dużo protokołów z przesłuchań, które dostaliśmy od pana doktora Paska. Okazało się, że Kontrym był takim odpryskiem w wielkich procesach. Był jednak takim trybikiem, który się zacinał i nie nadawał się do użycia. Chodziło tu o proces Spychalskiego, a Kontrym nie chciał się przyznać, że współpracował z gestapo.
Kontrym po wyroku sądowym został stracony. Jednak nie wszyscy byli tak potraktowani. Jego przyjacielowi, Jerzemu Lechowiczowi, udało się przeżyć…
– Lechowicz napisał książkę o swoim pobycie za kratkami. On i Kontrym byli w specjalnym więzieniu, którym zarządzał Światło. Poddawani byli nieprawdopodobnym torturom. Światło stosował najnowocześniejsze środki, bo już na początku lat 50. były nagrywane rozmowy w celi, albo jest puszczany dźwięk. Zapisy tych rozmów z celi były częściowo w dokumentacji.
Przypomina mi się nagrywanie rozmowy internowanego Lecha Wałęsy z bratem i późniejsza prezentacja w Dzienniku Telewizyjnym po odpowiednim zmontowaniu…
– Tyle, że to było trzydzieści parę lat później. Okazuje się, że Józef Światło był funkcjonariuszem „postępowym”, który sam szukał nowinek technologicznych.
Ciekawa jest tu postać brata Kontryma, Konstantego…
– Jest to postać owiana wielką tajemnicą. W chwili, kiedy Kontrym został aresztowany to Konstanty razem z rodziną z Warszawy wyparował, zniknął w ciągu jednego wieczoru. Tu jest też dramat tego człowieka. On zupełnie nieświadomie ściągnął Kotryma do Polski i wystawił go. Stało się coś przerażającego, bo Konstanty był dla Kontryma jakimś rodzajem gwarancji.
Zdjęcia do spektaklu trwały tylko 7 dni, a powstał produkt wysokiej jakości. Jak to się robi?
– Dla mnie praca przy tym spektaklu była czymś niezwykłym. Przygotowania – dokumentacja, pisanie scenariusza – trwały grubo ponad 2 lata. Potem należało wymyślić jakiś niezwykły patent na realizację, by powstała rzecz z dużym rozmachem. I tu reżyser i pani scenograf Ania Wunderlich mieli wspaniały pomysł. Wszystko było zbudowane w studiu – były tam przesuwne ściany, co umożliwiało szybkie zmiany scenografii. W zasadzie na zdjęcia poświęcone było 6 dni, a siódmego powstały efekty specjalne. To nadzorował Rafał Wieczorek, jeden z najlepszych specjalistów od efektów specjalnych. Postprodukcja trwała rok, bo wiele rzeczy było generowanych komputerowo. Ludzie przy tym spektaklu pracowali z pasją. Wspaniała była obsada: Bartek Topa, Jan Frycz, Robert Gonera, Stanisława Celińska, Leon Charewicz, Sławek Orzechowski… Montował Paweł Laskowski, który został ostatnio uhonorowany w Gdyni za montaż „Drogówki”. Świetnie zdjęcia robił Paweł Flis. Zebrała się cała masa osób, która się postarała, żeby powstało dzieło niezwykłe. Było Grand Prix na Festiwalu Dwa Teatry w Sopocie w 2011 roku, a w roku następnym widzowie docenili „Kontryma” określając go spektaklem dziesięciolecia. Z tego się bardzo cieszymy.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Paweł Pietruszkiewicz