Teatr Telewizji TVP

„Śmierć rotmistrza Pileckiego” – Jacek Pawłowicz: Marek Probosz zagrał rotmistrza genialnie

– Nie ukrywam, że praca z tak wybitnym reżyserem jak Ryszard Bugajski peszyła mnie. Na początku byłem mocno spięty, ale kiedy zaczęliśmy współpracować byłem pod ogromnym wrażeniem, jak ten człowiek potrafi słuchać i jak potrafi reagować na uwagi – mówi Jacek Pawłowicz, konsultant historyczny spektaklu „Śmierć rotmistrza Pileckiego”.

W jakiej fazie realizacji spektaklu „Śmierć rotmistrza Pileckiego” został Pan zaangażowany jako konsultant historyczny?

– Ryszard Bugajski skontaktował się ze mną, kiedy zasadniczy trzon sztuki był już napisany. Przystąpiliśmy do pracy i kilka moich uwag zostało uwzględnionych. Poza tym byłem obecny na planie i jeżeli coś nie odpowiadało prawdzie, to korygowaliśmy to.
 
Pan jako pracownik Instytutu Pamięci Narodowej ma dostęp do akt, więc Pańska pomoc była bardzo pożądana…

– Ja przede wszystkim pomagałem w odtworzeniu dokumentów z procesu, a także w przygotowaniu scen, które były kręcone w więzieniu, scen przesłuchań. To jest ta wiedza, którą się zajmuję. Kładliśmy duży nacisk na to, że to co się działo w czasie pobytu rotmistrza Pileckiego w więzieniu było jak najbardziej wiarygodne, jak najbardziej prawdziwe. A to jest prawdziwe. Chociaż jest tam taka scena symboliczna, kiedy rotmistrz otwiera okno i widzi mur. Czegoś takiego nie mogło być na Rakowieckiej. Ale ta scena pokazuje dramat tej postaci i dramat tamtych czasów.

Na ile można wierzyć dokumentom, które były tworzone przez stronę, która represjonowała?

– Sprawa rotmistrza Pileckiego są to 32 tomy akt. Do tego dochodzi jeszcze kilkanaście tomów akt operacyjnych, w których znajdują się między inny donosy agentów na rotmistrza – np. donosy z września 1946 roku, kiedy do grupy Witolda wchodzi agent Kuchciński, który od tego momentu składa regularne raporty o tym, co się dzieje w grupie, jakie są w niej osoby. W marcu 1947 roku, czyli tuż przed rozbiciem grupy Witolda, pojawiają się kolejne donosy, kolejne charakterystyki przygotowane przez innego agenta, który został tam wprowadzony. Jeśli chodzi o same protokoły, to trzeba pamiętać, że osoby siedzące w więzieniu podejmowały swoistą grę z bezpieką. Rotmistrz był wytrawnym oficerem wywiadu, który doskonale sobie zdawał sprawę w jakiej jest sytuacji. Doskonale zdawał sobie sprawę, że bezpieka ma bardzo dużą wiedzę na temat jego grupy. Z dokumentów, które znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej i są w aktach sprawy, widać wyraźnie tę grę Witolda Pileckiego z funkcjonariuszami, którzy go przesłuchują, w tym z Różańskim. Pileckiemu chodziło o to, żeby ochronić swoich ludzi. Na przykład mówił o Marii Szelągowskiej, że była tylko pomocą biurową i przepisywała materiały dostarczane przez niego. A Szelągowska była również oficerem wywiadu i to bardzo ważną postacią w siatce Witolda. W spektaklu dokumentów jest pokazanych mało. Są pewne fragmenty wyrwane z aktu oskarżenia, czy już z samego procesu sądowego. A proces sądowy jest opisany bardzo dokładnie. Możemy mieć wątpliwości co do niektórych sformułowań – między innymi rotmistrz miał powiedzieć, że nie czytał protokołów, bo był zmęczony. Można się domyślać, że powiedział, że był skatowany i nieprzytomny. Skład sędziowski po prostu ten zapis złagodził. Taka była praktyka, że to co nie pasowało było opisywane w inny sposób.

Pilecki podjął pewne decyzje kosztem własnej rodziny. Jak to przyjęli jego najbliżsi?

– Żona doskonale sobie zdawała sprawę, co robi rotmistrz. Od samego początku. Mam relacje od dzieci Witolda Pileckiego, że żona nigdy nie próbowała wpływać na to, co on robi. Wręcz przeciwnie, ona sama uczestniczyła w ruchu konspiracyjnym. Cała rodzina Pileckich, która była w Warszawie, była zaangażowana w działalność konspiracyjną. Jego kuzynka Eleonora Ostrowska była osobą, u której się ukrywał tuż przed pójściem do Auschwitz. Później u niej był jego punkt kontaktowy, także po wojnie.

Udało nam się skontaktować z Markiem Proboszem, który mieszka w Los Angeles. Wydaje się, że była to dla niego rola przełomowa, nie tylko pod względem artystycznym. Bardzo się zaangażował w popularyzowanie wiedzy o rotmistrzu. Jak Pan ocenia jego kreację?

– Marek Probosz zagrał rotmistrza genialnie. I od strony zachowania w więzieniu, zaangażowania się w tę sylwetkę. W zasadzie patrząc na Marka Probosza grającego rolę rotmistrza widzi się Witolda Pileckiego. To jest takie głębokie wejście w psychikę postaci. Rotmistrz – poza tym, że był wspaniałym żołnierzem – był bardzo dobrym ojcem i mężem. To mówią jego dzieci. Był ojcem bardzo wymagającym, ale bardzo kochającym. Probosz doskonale odtwarza tę postać. Bardzo mi się podobał i nie miałam absolutnie żadnych uwag do jego gry.

W spektaklu pojawiają się osoby, które jak Pilecki były w Armii Krajowej, ale zdecydowały się na inną drogę życiową. Przykładem może być tu sędzia Jan Hryckowian, który skazał rotmistrza…

– To jest po prostu zdrada. Tego nie można inaczej nazwać. Ci żołnierze Armii Krajowej, którzy poszli kolaborować z komunistami są po prostu zdrajcami. Zwłaszcza takie osoby jak Hryckowian. Proszę zwrócić uwagę, że Hryckowian jest jednym z największych katów Wojskowych Sądów Rejonowych. O nim nie można mówić inaczej jak o zbrodniarzu komunistycznym. Ta postać jest dość dobrze zagrana, aczkolwiek mam mieszane odczucia, co do przedstawienia wątpliwości moralnych Hryckowiana – są tam takie sceny na przykład rozmów z żoną.

Jeśli chodzi o ofiary mordów sądowych z lat 40. i 50. ubiegłego wieku to dodatkowym upokorzeniem dla rodzin było to, że nie wiedziały, gdzie zostały pochowane zwłoki…

– W przypadku rotmistrza zostały podjęte działania, mające na celu nie tylko fizyczne zabicie. Chciano go wymazać z ludzkiej świadomości. Przecież legendę rotmistrza Pileckiego, tego twórcy konspiracji w Auschwitz, ukradł Józef Cyrankiewicz, późniejszy premier rządu komunistycznego. Owszem, Cyrankiewicz był w Auschwitz, działał tam w konspiracji, ale nie tworzył jej od podstaw. Tę konspirację tworzył Witold Pilecki. Uśmiercanie rotmistrza było rozłożone na etapy. Rzucono go do bezimiennego dołu, nie powiadomiono rodziny o egzekucji. Rodzina dowiedziała się, że Pilecki nie żyje dopiero gdy w więzieniu nie przyjęto paczki dla niego. Nigdy nie zostali oficjalnie poinformowani. Rotmistrz został uniewinniony dopiero w 1990 roku.

Pojawiają się opinie kwestionujące postawę rotmistrza Pileckiego…

– Dla mnie jest to niesamowite, że są ludzie, którzy podważają uczciwość tego kryształowego człowieka. Rotmistrz, kiedy było trzeba, dla Polski walczył. Kiedy trzeba było pracować, to autentycznie pracował. W swoim majątku w Sukurczach koło Lidy stworzył taką swoją małą ojczyznę. Był animatorem życia społecznego na tamtym terenie. Organizował spółdzielnię mleczarską, straż pożarną, podwaliny pomocy społecznej, przysposobienie wojskowe „Krakus”.

W archiwum zdjęć Telewizji Polskiej jest kilkaset zdjęć ze spektaklu. Najwięcej przedstawia Marka Probosza, ale na jednym z nich jest Pan, w trakcie konsultacji jednej ze scen…

– To było kręcenie sceny, kiedy Witold Pilecki jest szykowany na proces. Więźniowie musieli wyglądać ładnie. Nie można było pokazać, że z nimi robiono coś niezgodnego z prawem, że ich katowano. Był tam problem z fryzjerem, który nie bardzo wiedział jak to zrobić – było tam golenie i strzyżenie. W pewnym momencie fryzjer czesze rotmistrza i natyka się na skaleczenie na głowie i to trzeba było odpowiednio zagrać. Jedną z moich prac badawczych jest więzienie na Rakowieckiej i to co się tam działo, znam relacje osób, które tam przebywały w latach stalinowskich. Dlatego mogłem jakoś tu pomóc.

A jak wygląda oddanie realiów lat 40., na przykład strojów, czy fryzur?

– To jest absolutnie w porządku. Sporo czasu przesiedzieliśmy ze scenografką Aniko Kiss, przejrzeliśmy bardzo dużo zdjęć. Wykonana została gigantyczna praca.
 
Drugi z konsultantów historycznych prof. Wiesław Jan Wysocki mówił nam, że szczególna była atmosfera na pokazie kolaudacyjnym „Śmierci rotmistrza Pileckiego”…

– Tak to było nieprawdopodobne uczucie. W ogóle praca przy filmie historycznym, gdzie reżyser słucha konsultanta historycznego, to jest ogromna przyjemność. Nie ukrywam, że praca z tak wybitnym reżyserem jak Ryszard Bugajski peszyła mnie. Na początku byłem mocno spięty, ale kiedy zaczęliśmy współpracować byłem pod ogromnym wrażeniem, jak ten człowiek potrafi słuchać i jak potrafi reagować na uwagi. Wszystko zostało uwzględnione i każde uchybienie było poprawiane. Bugajskiemu zależało, żeby zrobić spektakl jak najbardziej wierny i to moim zdaniem się doskonale udało. I to przy ograniczoności pieniędzy i dni zdjęciowych.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Krzysztof Lubczyński i Paweł Pietruszkiewicz